sobota, 8 lutego 2014

#1

12 grudnia 1968r., Vancouver, Kanada Świat okrywa kołdra białego puchu. Radosne dzieci biegają tam i z powrotem, rzucając się śnieżkami, lepiąc bałwany i jeżdżąc na sankach. Wszyscy czują 12 grudnia 1968r., Vancouver, Kanada Świat okrywa kołdra białego puchu. Radosne dzieci biegają tam i z powrotem, rzucając się śnieżkami, lepiąc bałwany i jeżdżąc na sankach. Wszyscy czują to wszechogarniające szczęście, spowodowane nadchodzącymi Świętami. Nawet najwięksi wrogowie na ten czas zatrzymują się na chwilę, aby podać sobie ręce. Boże Narodzenie – ten magiczny czas, gdy cały świat wręcz promienieje… - Cholera jasna, jeszcze raz rzucisz we mnie śniegiem, a przysięgam, że nie dożyjesz Gwiazdki. – Czarnowłosa dziewczyna chwyciła biegnącego chłopca, który miał to nieszczęście w nią wycelować. - Mamo, ta Chinka mi grozi! – Maluch zaczął biec w stronę jednego ze sklepów, zanosząc się płaczem. - Koreanka! – Krzyknęła za nim, jeszcze bardziej zbulwersowana. No, może z jednym wyjątkiem. Lennee chyba pierwszy raz w życiu nie cieszyła się z nadchodzących Świąt. W końcu po raz pierwszy miała spędzić je sama. S A M A. A to coś znaczyło, zwłaszcza odkąd stała się wampirem. Właśnie wybierała się na polowanie do lasów przy granicy z USA. Nikt nigdy się tam nie zapuszczał, bo łatwo było się zgubić. Idealne miejsce. Była już kilkadziesiąt kilometrów od najbliższych ludzkich siedzib. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że całą tą drogę przebiegła z wykrzywioną w złości maską na twarzy. Zatrzymała się i próbowała się rozluźnić, wsłuchując się w ciszę. Pięćdziesiąt metrów dalej dostrzegła samotną sarnę. Tak jak Lenn, próbowała sobie znaleźć coś do jedzenia. Może ssak z rodziny jeleniowatych nie był najwspanialszym posiłkiem, ale trzeba było brać to, co dają. Wampirzyca skradała się do niej cicho. Już miała na nią skoczyć, gdy z gałęzi jednej z sosen spadła grudka śniegu. Sarna się spłoszyła, a Lennee nie chciało się jej ganiać. Zadarła głowę w górę. Na drzewie nikogo nie było. Tylko czarny kruk. Pobiegła dalej na północ. Liczyła na to, że tamte tereny będą bardziej różnorodne smakowo. Nie myliła się. Piękna, śnieżnobiała puma właśnie kończyła swój posiłek. Ciepły, czerwony płyn brudził jej futro. Spojrzała groźnie na wampirzycę i warknęła. To oczywiste, że wyczuwała zagrożenie. Lennee podchodziła do niej powoli, co jeszcze bardziej drażniło kota. Uśmiechnęła się szeroko, stawiając ostatni krok…. - O nie, to moje! – Ktoś zaśmiał się radośnie za jej plecami. Nim zdążyła się odwrócić, dostała śnieżką w głowę. No to chłopak ma przechlapane… - Ugh, jeszcze ty?! Spotykam dziś samych idiotów! Nie, ta cholerna puma nie jest twoja, sama ją znalazłam i nic Ci do tego! – Zaczęła wrzeszczeć na nieznajomego. - No chyba nie całkiem sama. – Chłopak wciąż się uśmiechał. SeoLenn była tak zła, że nawet nie zauważyła, jak piękny jest ów wampir. – Gdybym wtedy nie przepłoszył tamtej łani nie znalazłabyś tak smakowitego kąska… – Puścił do dziewczyny oko. - TO TY??!! Nie mam pojęcia, kim jesteś, czego chcesz, ale ogarnij się! - Przepraszam, ale… – Chłopak zaczął wskazywać coś za plecami Lennee. Widać było, że jest coraz bardziej rozbawiony. - Nie przerywaj mi, jak mówię! - Ale… – Wampir prawie dławił się ze śmiechu. - Powie… Aaa! – Sprytny kiciuś wykorzystał nieuwagę Koreanki, przewracając ją prosto w śnieżną zaspę. Piękny widok. Nieznajomy praktycznie zaczął się tarzać po śniegu ze śmiechu. W żaden sposób nie mógł się uspokoić. Lennee jednym ruchem ręki złamała pumie kark, zrzucając z siebie bezwładne ciało. Spojrzała wymownie na chłopaka. - Mógłbyś chociaż udawać, że wiesz, co to są dobre maniery i mi pomóc. – Mruknęła. Wstał, podając wampirzycy rękę, jednak wciąż ledwo powstrzymywał napady niekontrolowanego śmiechu. Lenn otrzepała się ze śniegu, po czym spojrzała na chłopaka. W jego piękne, miodowe oczy. Patrzeli tak na siebie dłuższą chwilę. Dopiero później dziewczyna uświadomiła sobie jak blisko siebie stoją. - Przepraszam… – Mruknęła, podnosząc z ziemi czapkę. - To raczej ja powinienem przeprosić. Rzeczywiście, nie zachowałem się przyzwoicie. – Wampir już się nie śmiał. Bacznie śledził każdy ruch Koreanki z nieskrywaną fascynacją. Lennee przeszła jeszcze dwa kroki, po czym odwróciła się w stronę chłopaka. - Mam na imię Lenn. A właściwie to SeoLennee. – Uśmiechnęła się lekko. - Miło mi. – Posłał jej uśmiech i zamilknął. - Czy według powszechnie przyjętych zasad nie powinieneś się też przedstawić? – Lennee uniosła do góry brwi. - Nie musisz znać mojego imienia, żeby wiedzieć, jakim jestem człowiekiem. - Tak, tego jestem pewna. Przecież nie jesteś człowiekiem. – Zaśmiała się dźwięcznie. Rozmawiali, biegali, rzucali się śnieżkami… Jak gdyby znali się od zawsze. W końcu nieznajomy powiedział, że musi iść. - Spotkamy się jeszcze? – Krzyknęła do odchodzącego chłopaka. - Wątpisz w to? – Odwrócił się, posyłając dziewczynie nieziemski uśmiech. - Powiedz mi chociaż jak masz na imię! – Odpowiedziała jej cisza. Sylwetka wampira zaczęła znikać w oddali. - Thomas. – Usłyszała, gdy chłopak przepadł za ścianą drzew. - Thomas… – Mruknęła sama do siebie, biegnąc w stronę miasta. to wszechogarniające szczęście, spowodowane nadchodzącymi Świętami. Nawet najwięksi wrogowie na ten czas zatrzymują się na chwilę, aby podać sobie ręce. Boże Narodzenie – ten magiczny czas, gdy cały świat wręcz promienieje… - Cholera jasna, jeszcze raz rzucisz we mnie śniegiem, a przysięgam, że nie dożyjesz Gwiazdki. – Czarnowłosa dziewczyna chwyciła biegnącego chłopca, który miał to nieszczęście w nią wycelować. - Mamo, ta Chinka mi grozi! – Maluch zaczął biec w stronę jednego ze sklepów, zanosząc się płaczem. - Koreanka! – Krzyknęła za nim, jeszcze bardziej zbulwersowana. No, może z jednym wyjątkiem. Lennee chyba pierwszy raz w życiu nie cieszyła się z nadchodzących Świąt. W końcu po raz pierwszy miała spędzić je sama. S A M A. A to coś znaczyło, zwłaszcza odkąd stała się wampirem. Właśnie wybierała się na polowanie do lasów przy granicy z USA. Nikt nigdy się tam nie zapuszczał, bo łatwo było się zgubić. Idealne miejsce. Była już kilkadziesiąt kilometrów od najbliższych ludzkich siedzib. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że całą tą drogę przebiegła z wykrzywioną w złości maską na twarzy. Zatrzymała się i próbowała się rozluźnić, wsłuchując się w ciszę. Pięćdziesiąt metrów dalej dostrzegła samotną sarnę. Tak jak Lenn, próbowała sobie znaleźć coś do jedzenia. Może ssak z rodziny jeleniowatych nie był najwspanialszym posiłkiem, ale trzeba było brać to, co dają. Wampirzyca skradała się do niej cicho. Już miała na nią skoczyć, gdy z gałęzi jednej z sosen spadła grudka śniegu. Sarna się spłoszyła, a Lennee nie chciało się jej ganiać. Zadarła głowę w górę. Na drzewie nikogo nie było. Tylko czarny kruk. Pobiegła dalej na północ. Liczyła na to, że tamte tereny będą bardziej różnorodne smakowo. Nie myliła się. Piękna, śnieżnobiała puma właśnie kończyła swój posiłek. Ciepły, czerwony płyn brudził jej futro. Spojrzała groźnie na wampirzycę i warknęła. To oczywiste, że wyczuwała zagrożenie. Lennee podchodziła do niej powoli, co jeszcze bardziej drażniło kota. Uśmiechnęła się szeroko, stawiając ostatni krok…. - O nie, to moje! – Ktoś zaśmiał się radośnie za jej plecami. Nim zdążyła się odwrócić, dostała śnieżką w głowę. No to chłopak ma przechlapane… - Ugh, jeszcze ty?! Spotykam dziś samych idiotów! Nie, ta cholerna puma nie jest twoja, sama ją znalazłam i nic Ci do tego! – Zaczęła wrzeszczeć na nieznajomego. - No chyba nie całkiem sama. – Chłopak wciąż się uśmiechał. SeoLenn była tak zła, że nawet nie zauważyła, jak piękny jest ów wampir. – Gdybym wtedy nie przepłoszył tamtej łani nie znalazłabyś tak smakowitego kąska… – Puścił do dziewczyny oko. - TO TY??!! Nie mam pojęcia, kim jesteś, czego chcesz, ale ogarnij się! - Przepraszam, ale… – Chłopak zaczął wskazywać coś za plecami Lennee. Widać było, że jest coraz bardziej rozbawiony. - Nie przerywaj mi, jak mówię! - Ale… – Wampir prawie dławił się ze śmiechu. - Powie… Aaa! – Sprytny kiciuś wykorzystał nieuwagę Koreanki, przewracając ją prosto w śnieżną zaspę. Piękny widok. Nieznajomy praktycznie zaczął się tarzać po śniegu ze śmiechu. W żaden sposób nie mógł się uspokoić. Lennee jednym ruchem ręki złamała pumie kark, zrzucając z siebie bezwładne ciało. Spojrzała wymownie na chłopaka. - Mógłbyś chociaż udawać, że wiesz, co to są dobre maniery i mi pomóc. – Mruknęła. Wstał, podając wampirzycy rękę, jednak wciąż ledwo powstrzymywał napady niekontrolowanego śmiechu. Lenn otrzepała się ze śniegu, po czym spojrzała na chłopaka. W jego piękne, miodowe oczy. Patrzeli tak na siebie dłuższą chwilę. Dopiero później dziewczyna uświadomiła sobie jak blisko siebie stoją. - Przepraszam… – Mruknęła, podnosząc z ziemi czapkę. - To raczej ja powinienem przeprosić. Rzeczywiście, nie zachowałem się przyzwoicie. – Wampir już się nie śmiał. Bacznie śledził każdy ruch Koreanki z nieskrywaną fascynacją. Lennee przeszła jeszcze dwa kroki, po czym odwróciła się w stronę chłopaka. - Mam na imię Lenn. A właściwie to SeoLennee. – Uśmiechnęła się lekko. - Miło mi. – Posłał jej uśmiech i zamilknął. - Czy według powszechnie przyjętych zasad nie powinieneś się też przedstawić? – Lennee uniosła do góry brwi. - Nie musisz znać mojego imienia, żeby wiedzieć, jakim jestem człowiekiem. - Tak, tego jestem pewna. Przecież nie jesteś człowiekiem. – Zaśmiała się dźwięcznie. Rozmawiali, biegali, rzucali się śnieżkami… Jak gdyby znali się od zawsze. W końcu nieznajomy powiedział, że musi iść. - Spotkamy się jeszcze? – Krzyknęła do odchodzącego chłopaka. - Wątpisz w to? – Odwrócił się, posyłając dziewczynie nieziemski uśmiech. - Powiedz mi chociaż jak masz na imię! – Odpowiedziała jej cisza. Sylwetka wampira zaczęła znikać w oddali. - Thomas. – Usłyszała, gdy chłopak przepadł za ścianą drzew. - Thomas… – Mruknęła sama do siebie, biegnąc w stronę miasta. cr: Lis Montgomery @ Infinite Destiny